Wczoraj wybrałem się na spacer wyposażony w wielką szmacianą torbę wypełnioną drobno pokrojonym chlebem. Postanowiłem obdarować nim łyski
gromadzące się w parku Morskie Oko przy ul. Dworkowej. Kiedy przybyłem na miejsce, odniosłem wrażenie, że z podobnym zamiarem park odwiedziła w ostatnim czasie połowa mieszkańców Mokotowa. Drewniany heski karmnik na drewnianym palu był po brzeg wyładowany pieczywem, tak że dla ewentualnych pierzastych stołowników nie został ani centymetr wolnej przestrzeni. Staw zamarzł całkowicie, a trzy łyski schroniły się w trzcinach. Wcale nie miały ochoty zainteresować się kawałkami chleba, które w ogromnej liczbie rozrzucono po całej tafli. Niektóre przyniesiono jakiś czas temu, kiedy woda była jeszcze wolna od lodu. Można to bylo poznać po tym, że razem z nią zamarzły. Uznałem, że w takim wypadku nic im po moich okruchach i pomaszerowałem w przeciwnym kierunku, do parku Arkadia przy ul. Piaseczyńskiej. Tam pieczywowymi zapasami podzieliłem się głównie ze zlatującymi się gawronami
i wronami siwymi
, gdyż i tutaj stawy ściął lód, czyniąc je całkowicie wolnymi od jakichkolwiek śladów ptasiego życia. Całe przeniosło się na niewielki stawek pod pałacykiem Królikarnia. Poza krzyżówkami
kłębiły się tam też śmieszki
, łyski
(18), a także kokoszka
. Te chyba nie czuły przesytu, gdyż cały czas łapczywie rzucały się na chleb rzucany przez licznie spacerujących warszawiaków. Ja spędziłem kilkanaście minut na robieniu zdjęć łyskom (kilka efektów postaram się wstawić jutro do galerii), a potem wolnym krokiem zaczęłem się wycofywać. Nie uszedłem daleko, kiedy na miejscu zatrzymał mnie widok któregoś z dwóch pełzaczy (na 80% leśnego) wspinającego się po rosnącej na brzegu brzozie. Wykonałem serię bardzo słabych i poruszonych zdjęć (pełzacze należą do chyba najmniej lubiących bezruch ptaków), po czym wróciłem do domu.