W pierwszym
tygodniu pobytu wybraliśmy się pod wieczór na ognisko nad morzem w ulubionym
miejscu gospodarzy. Podjechaliśmy samochodami ok. 10 km, skręciliśmy na boczną
ścieżkę i nagle z okien samochodu dostrzegłam siedzącego na dachu kulika wielkiego.
Szybko wysiadłam z samochodu i za aparat. Kulik siedział na dachu opuszczonego
domu i patrolował teren. Po chwili odleciał spłoszony w kierunku łąki, zatoczył
koło i znów usiadł na dachu, wydawał głośny ostrzegawczy głos. Znów przeleciał nad łąką i wówczas
dostrzegłam przebiegającego młodego.
W to miejsce
przyjeżdżałam jeszcze trzy razy, ptak rano żerował na błotku nad morzem, a
wieczorem pełnił wartę na dachu pilnując potomstwa. Zawsze widziałam tylko
jednego dorosłego i jedno młode, które pewnego razu nawet niespodziewanie przebiegło
mi ścieżkę. Przeczytałam , że na północy samice wcześnie porzucają młode, a
wychowaniem zajmuje się samotnie ojciec. I to by się zgadzało, samiec, jak
sądzę, dzielnie strzegł swoje potomstwo, kołował wydając przejmujący, melodyjny
głos.
Nie zrobiłam zachwycających zdjęć, ale spotkanie z kulikiem było dla mnie niesamowitym przeżyciem, które na długo zapamiętam. Nakręciłam nawet króciutki filmik.
Cdn.