Długo się zastanawiałam, czy napisać, ale uznałam, że niektórym z Was
jestem to winna...no więc wieści nie są dobre... Dolot niestety nie
poleciał do swoich braci.
Codziennie wynosiłam go na dwór i codziennie
podejmowaliśmy kilka prób lotu. Próby nie tyle były po to, żeby ptaszek
odleciał, ale, jak zalecił weterynarz, żeby utrzymać jego układ krążenia
w odpowiedniej formie-ptak który całe życie spędza w ruchu nie może
nagle spocząć...
W pewną słoneczną niedzielę-to było jakieś 4 tygodnie od
jego znalezienia-wykonaliśmy tych prób bardzo dużo. Podrzucałam go nad
miękką murawą, a on machał zawzięcie skrzydłami, lądował zawsze tak, że
czubki wysokiej trawy utrzymywały jego ciałko nad ziemią i amortyzowały w
ten sposób lądowanie. Ostatnia próba była niestety niepotrzebna...Dolot
był już zmęczony i nawet nie machnął skrzydłami-rozłożył je tylko i
opadł na trawę.
Od tego czasu przestał próbować, zanikł w ogóle u niego
ten odruch. Kiedyś trzymając go płasko na dłoni i dynamicznie kucając
-miałam pewność, że Dolot rozłoży skrzydła i zacznie nimi trzepotać,
próbując utrzymać równowagę-ale i to się skończyło.
Na domiar złego
przestał się wspinać. Dlaczego? Dlatego, że nóżki zaczęły mu puchnąć. Na
początku jedna. Myślałam, że to konsekwencja wypadku, który miał dzień
wcześniej-otóż wspinał się po firance i nagle zaplątawszy się w nią,
zawisł na jednej nóżce. Trwało to sekundę bo od razu go poprawiliśmy i
przez resztę dnia się jeszcze wspinał, ale dzień później nóżkę miał już
spuchniętą.Weterynarz, z którym się stale konsultowałam, zalecił okłady z
altacetu, ale obejrzawszy nóżkę, uznał, że to raczej nie wina tego
wypadku. No i rzeczywiście - po jakimś czasie obie nóżki miał
spuchnięte, a z czarnych dotychczas paluszków zaczęła mu schodzić
skóra-zrobiły się różowe. Tak więc prawdziwy dramat-ani latania ani
wspinania, żadnej rozrywki poza jedzeniem i spaniem-przynajmniej sny
miał dobre, bo co noc zdarzało mu się przynajmniej jedno gwizdnięcie.
Zresztą po czterech tygodniach już wiedziałam, że szanse Dolota na
wolność się skończyły. Wszelkie urazy goją się maksymalnie 4 tygodnie.
Weterynarz również powiedział, że na jego nos, jerzyk już nie poleci.
Z dobrych wiadomości to-ów weterynarz powiedział też, że póki mały sam
je i ma apetyt, absolutnie nie sugeruje jego uśpienia.
Tak więc Dolot został ze mną. Ma obtarty mostek, chore łapy i "nielotne"
skrzydełko, wszystko od siedzenia w nienaturalnej przecież dla niego
pozycji. Smaruję mu obtarcia maścią z witaminą A-wg zaleceń weterynarza i
wyprowadzam dalej na dwór.
W dalszym ciągu je mieszankę nabiałową i tylko ją-nie rusza ani karmy
dla ptaków owadożernych, ani bardzo drogich świerszczy, które mu
kupiłam, ani suchych owadów, ani świeżo zabitych larw.
Za to sam zaczął również pić co można obejrzeć na filmiku:
http://vimeo.com/12487431
Robi to co prawda niechętnie i zdecydowanie "lepiej" pije ze strzykawki.
Zmieniłam mu również "domek" bo tamto pudełko było już mocno zabrudzone.
Teraz ma większe i niższe. Można powiedzieć "z wybiegiem"; ale
spaceruje po nim dość rzadko-głównie rano gdy jest głodny. Poza tym śpi-
baardzo dużo śpi. Może we śnie jest szczęśliwy, może śni mu się, że
lata...
To tyle informacji na dziś; jest mi przykro, że nie skończyła się ta
historia, tak jakbyśmy sobie tego życzyli- Dolot i ja. Na pewno wielu z
Was też jest zawiedzionych. Mogę tylko powiedzieć, że robiłam, co mogłam
i nadal będę robić wszystko, co w mojej mocy, żeby przywrócić go do
zdrowia (względnie dobrego) i zapewnić jak najlepsze warunki życia.
Nawet jeżeli miałyby to być jego ostatnie miesiące, postaram się, żeby
były w miarę możliwości szczęśliwe, żeby czuł się bezpiecznie i nie
cierpiał. Niestety tylko tyle mogę.
Niepozostaje mi nic innego, jak życzyć Dolotowi powrotu do zdrowia :)
Lotna,jesteś WIELKA .
Już kiedyś miałam zamiar spytać Cię, co z Dolotem, ale myślałam, że skoro nie piszesz, to pewnie nie poleciał. Zaskakujące jest to, że tak sobie świetnie radzisz, no i masz dobrego, ludzkiego weterynarza. Myślę, że Twoja walka o Dolota ma wyższy wymiar…
"Myślę, że Twoja walka o Dolota ma wyższy wymiar…”
Kamień spadł mi z serca:) Obawiałam się opinii-nie bezpodstawnych zresztą, że przetrzymywanie dzikiego zwierzęcia (do tego wędrownego) w niewoli jest jego męczeniem:(
Ale jestem tego świadoma i robię co mogę, żeby czuł u mnie namiastkę szczęścia. Tyle mogę zagwarantować.