Jak zauważyłem, swój ostatni post na blogu zamieściłem równy miesiąc
temu. Cóż, nie jest to moja pierwsza inicjatywa, którą z biegiem czasu
dopada stagnacja. Jednak dzisiejsza scena zaobserwowana przez okno
zainspirowała mnie, aby jednak ruszyć palcami przy klawiaturze i
wyklikać parę słów. Owo parę słów umieściłem najpierw na portalu
birdwatching.pl (gdzie pewnie przeczyta je znacznie więcej osób niż tu).
Jednak na razie brak tam wyszukiwarki, więc na wszelki wypadek również w
tym miejscu postanowiłem podzielić się wrażeniami z obejrzanego
spektaklu przyrodniczego.
Pracując nad
kolejnym, mocno opóźnionym raportem podsumowującym obserwacje
zarejestrowane przez użytkowników portalu www.awibaza.pl, mimowolnie
byłem świadkiem bardzo ciekawej sceny, która rozegrała się w ogrodzie,
dokładnie na przeciwko mojego okna.
Wynajmowany przeze mnie w
Gdańsku pokój ma wiele zalet, a jedną z nich jest widok na niewielki
ogród należący do moich gospodarzy. Dzięki temu mogłem stworzyć m.in.
swoją "okienną listę", na której, poza regularnymi gośćmi wpadającymi w
poszukiwaniu czegoś na przekąskę (np. zimowe sikory), mam również m.in.
gęsi zbożowe czy łabędzie nieme (oczywiście w locie, ale zawsze przez
okno).
Dzisiejszego wieczora, pracując przy komputerze, w pewnej
chwili usłyszałem dźwięk, który w początkowym odruchu skojarzył mi się z
głosem orzechówki. Jednak to już byłoby chyba za duże szczęście dla
mojego gdańskiego kawałka zieleni. Źródłem dźwięku okazały się cztery
sroki, które terkocząc jak nakręcone przyleciały i rozsiadły się na
dwóch niewielkich drzewach rosnących na granicy posesji. Ich wyraźne
podekscytowanie nie mogło być powstać bez przyczyny. Pierwsze moje
podejrzenie padło na wronę siwę, która wkrótce dołączyła do
specyficznego chóru i usadowiła się na jednej z najwyższych gałęzi, skąd
miała dobry widok na całą okolicę (zachowywała jednak dostojne
milczenie). Sroki i wrony nie żyją ze sobą w wielkiej przyjaźni, więc
doszedłem do wniosku, że te pierwsze swoimi bojowymi okrzykami starają
się przegnać siwego przybysza "za siódmy zagon". Byłem jednak w błędzie.
Swój
błąd uświadomiłem sobie, gdy na jednym z drzew coś zaczęło ruszać się
między liśćmi. Początkowo owo coś wziąłem za kolejnego ptasiego
uczestnika nietypowego zgromadzenia, jednak okazało się, że tajemnicze
coś było pokryte nie piórami, a futrem. Doskonale schowany przed ludzkim
wzrokiem na drzewie przycupnął kot i to właśnie on był głównym celem
dźwiękowego ataku czterech srok. Przez kilka minut twardo trwał na
posterunku, lecz najwyraźniej w końcu uznał, że nie da się dłużej znosić
natrętnego hałasu. Ostrożnie zlazł na ziemię i ruszył w swoją stronę.
Moment później pozostali ogorodowi goście również się zmyli, a ich
stopniowo cichnące napastliwe krzyki znaczyły trasę wycofującego się
"mruczka".