Wyprawa w teren
 
 
~ emis13    |    dodano: 2010-12-27 17:52

Dzisiaj wyruszyłam na kolejną wyprawę w teren. Z domu wyruszyłam ok.12:00. Świeciło piękne słońce, a w powietrzu było czuć wręcz wiosnę (choć zima dopiero co się zaczęła:). Bagna na przeciwko mojego domu zamarzły i mieniły się wszystkimi kolarami. W koronach nagich drzew kręciły się bogatki, modraszki, trznadle i dzwońce cicho poświstując, podśpiewując, jak który ptak umiał.

 Ruszyłam drogą w stronę żwirowni-najczęstszego celu moich wypraw. W lecie często spotykam tu gąsiorki, białorzytki, oknówki, dymówki, kopciuszki, pleszki, sójki, bażanty, pierwiosnki, kapturki, piegże, zaganiacze, a rzadziej pokląskwy. W czasie przelotów na porośniętych trawą i nabłocią piaskowe pagórki przylatują tu na żerowiska stada makolągw, pokrzywnic i czyży. Raz też zdarzyło mi się w tym miejscu posłuchać ,,koncertu" strzyżyka.

  Jednak nie od razu doszłam do żwirowni. Już 50 metrów od domu, obok niewielkiego lasku, w tzw. komnacie (twór z krzewów przypominający pokój znaleziony przez osiadlową dzieciarnię już bardzo dawno temu) ukryły się dwie bażancice. Mimo bardzo długiego podchodu nie udało mi się ich uchwycić. Trudno, tak bywa.

 Ruszyłam dalej. Wkrótce doszłam do żwirowni. Na przeciwko tego miejsca znajduje się karmnik konkurencji, a ja akurat miałam szczęście trafić na atak krogulca. Obejrzałam bardzo efektowną scenę polowania, które jednak zakończyło się pomyślnie dla małych stołówkowiczów (innymi słowy: krogulec został z niczym).

  Niedługo potem, na jednym z pobliskich drzew usiadł dzięcioł duży, niestety za wysoko dla obiektywu. Nagle z niewielkiego sosenkowego lasku usłyszałam cichy śpiew. Słyszałam go po raz pierwszy w życiu. Spróbowałam się podkraść, jednak jak wszystkim wiadomo, śnieg, mimo swojego pięknego wyglądu, ma okropną wadę-niemiłosiernie skrzypi. Szansę cichego podkradnięcia się miałam więc taką, jak słoń na zajście kogoś od tyłu. Ale w końcu udało mi się dojść do źródła dźwięku. Źródło było małe, miało szare ubarwienie, szary czubek na głowie i nazywało się... zgadujcie, macie trzy próby:)... czubatka!!! Bardzo, ale to bardzo mnie to ucieszyło. To już piąty potwierdzony w mojej miejscowości gatunek sikory (co prawda spotkałam pana, który mówił, że w karmniku ma sześć gatunków sikor, ale nie wiem, czy mu ufać). Brakuje jeszcze tylko czarnogłówki (lazurowej nie liczę). 

 Późniejszy przebieg wyprawy nie jest bardzo fascynujacy. Wspomnę tylko, że spotkałam jeszcze dzięcioła dużego, kosa, sójką, srokę, a także widziałam krążącego nad lasem myszołowa (i mysz, ale ona stała twardo na ziemi). Trochę mi szkoda, że tym razem nie spotkałam czeczotki, ale i tak jestem zadowolona  z łowów.

 

W skrócie z karmnika: padł kolejny rekord w liczbie jerów, 11 osobników naraz. Do gatunków korzystających z Karmnika nr.1 dołączył czyż, a do tych od Karmnika nr.2-grubodziób.