Konkurs. Wakacje z ptakami.
 
 
~ emis13    |    dodano: 2010-08-31 14:53

,,Spływ tratwą po Biebrzy"

  Gdy wstaliśmy o piątej rano, padał deszcz i nic nie wskazywało na rychłą poprawę pogody. Kapryśna mazurska aura najwyraźniej postanowiła pokrzyżować nam plany i uniemożliwić zaplanowany na dziś spływ tratwą po Biebrzy. Zebraliśmy się jednak i wkrótce całą załogą, składającą się z rodziców, trzyletniego brata i ze mnie, oczywiście, ruszyła w dwugodzinną podróż w stronę wsi Kopytkowo.

 Droga początkowo była dość nieciekawa. Wzdłuż drogi ciągnął się monotonny krajobraz - pola, pola, zagajniki, pola... Czasem tylko przeleciał bocian lub polujący myszołów. Dobre i to… W końcu jednak skręciliśmy w wiejską drogę i naszym oczom ukazał się wspaniały widok: pole pełne niedużych, czarno - białych ptaków - czajek! Na moją prośbę tata na chwilę zatrzymał samochód i po raz pierwszy w życiu udało mi się sfotografować te pełne wdzięku ptaszki.

  Ruszyliśmy dalej i wkrótce ujrzeliśmy Kopytkowo i znajdujące się tam gospodarstwo agroturystyczne, o wdzięcznej nazwie Dworek Na Końcu Świata (adekwatnej zresztą; w tym miejscu kończyła się droga i dalej ciągnęły się tylko pola i bagna biebrzańskie). Tu mieliśmy wypożyczyć naszą tratwę. Wjechaliśmy na parking i wysiedliśmy z auta. Deszcz tylko kropił, a zza chmur na chwilę wyszło słońce. Sprawa naszego spływu po Biebrzy nie była więc już tak beznadziejna. Powitał nas nieco zaspany gospodarz, który przyznał, że nie spodziewał się naszego przyjazdu. Szybko wziął się za ładowanie tratwy na przyczepę swojego samochodu, a nam polecił wejść na ambonę znajdującą się dwadzieścia metrów dalej. Licząc na widok żurawi na polach pierwsza ruszyłam w stronę ,,budki”, po drodze poświęcając jeszcze trochę uwagi pokląskwie, siedzącej na ogrodzeniu. Jednak żurawi nie udało mi się wypatrzyć, za to z ambonki dostrzegłam siedzącego na słupku po środku pola samca błotniaka stawowego.

  Tymczasem gospodarz załadował już tratwę i podrzucił nas samochodem przed śluzę na Kanale Augustowskim. Pomógł tacie zwodować tratwę. Następnie nastąpił krótki podział funkcji, czyli tata - sternik i wioślarz, my - pasażerowie i wkrótce, już po przepłynięciu śluzy, wypłynęliśmy ,,na pełne wody”, choć jeszcze nie Biebrzy, a Kanału. Płynęliśmy, cicho ze sobą rozmawiając, gdy nagle zauważyliśmy pierwsze stworzonko. Mianowicie żabę, płynącą na brzegu tratwy na gapę, którą na wyraźne życzenie mojego braciszka dołączyłam do galerii sfotografowanych na spływie zwierzątek. Już po chwili zaćwierkał w trzcinach trzciniaczek, pierwszy zaobserwowany nad rzeką ptak. Gdy tylko on zniknął, nad kanałem zaległa cisza.

 Kilkadziesiąt metrów dalej zauważyliśmy tabliczkę ,,Biebrza”. W tym właśnie miejscu Kanał Augustowski łączył się z rzeką. Nagle nad nami przeleciała młoda rybitwa rzeczna. Niedaleko od nas z kwakaniem zerwały się do lotu dzikie kaczki krzyżówki. W trzcinach coś zaćwierkało. Cała przyroda mówiła do nas: tu zaczyna się Biebrza, jedna z najpiękniejszych dzikich rzek!

 Płynęliśmy we względnej ciszy, co chwila niestety przerywanej gadaniem brata, który jednak stale uciszany, w końcu się obraził, wlazł do znajdującego się tratwie domku i przestał się odzywać. Ja trwałam na posterunku i ,,patrolowałam” okolice. Wreszcie zauważyłam niewielkiego ptaka siedzącego na trzcinie. Wielkością i sylwetką przypominał napuszonego wróbla. Czyżby to właśnie ten szaraczek przyleciał, zmęczony hałasem ludzkich gospodarstw, odpocząć w trzcinach? Nagle jednak ptak wystawił z piórek czarny łepek i stało się jasne, że to samiec potrzosa. Minęliśmy go szybko, niesieni prądem, poprosiłam więc tatę, by zawrócił. W chwili, gdy zaczynał obracać tratwę, potrzos, wraz z innym samcem, cicho śpiewając, wyleciał z trzcin i poleciał gdzieś hen, nad polami.

   Popłynęliśmy dalej, a wokół nas śmigały jaskółki, to pijąc wodę, to próbując coś złowić. Nad głowami, zwartą chmarą, przeleciała wesoła grupa rybitwiej młodzieży. W trzcinach znów szeleściły najbardziej płochliwe ptaszyny. Nagle w oddali zauważyłam kilka ogromnych łysych drzew, tak lubianych przez rybołowy (a może i przez bieliki). Faktycznie, na szczycie jednego z nich siedział jakiś drapol, ale jaki, tego nie dało się ustalić nawet na najbardziej przybliżonych zdjęciach.

  Wkrótce wpłynęliśmy na cichszy odcinek rzeki. Wokół panowała cisza, nawet szelest trzcin poruszanych wiatrem zdawał się hałasem. Nagle z odległych pól dało się słyszeć głośne okrzyki - to żurawie, przechadzające się przed odlotem, żegnały się z lasami, polami, z rzeką i nawet z krowami na pastwisku. Ich okrzyki brzmiały naprawdę smutno, przypominając, jak szybko zbliża się jesień.

  Po przepłynięciu kolejnych kilkunastu metrów, zobaczyliśmy wylatującego z trzcin błotniaka stawowego, który zawisł chwilę w powietrzu i poleciał dalej, w stronę pól. Z fascynacją obserwowałam lot tego drapola. Pierwszy raz mogłam oglądać go z tak bliska i tak dokładnie. Długo patrzyłam za nim, jak znika na horyzoncie, aż do chwili, gdy usłyszałam nadlatujące stadko rybitw. Tym razem w grupie leciały też osobniki dorosłe, z charakterystycznymi czerwonymi dziobami i czarnymi ,,czapkami” na głowach.

  Niedługo potem, zza trzcin wyłoniły się opisywane już drzewa. Drapieżny ptak nadal tam siedział i zdaje się, że zjadał jakąś ofiarę, bo co jakiś czas pochylał głowę, coś zawzięcie dziobiąc (z daleka nie było tego widać, ale obejrzałam dokładnie zdjęcia).

  A małe ptaszki w trzcinach żyły sobie spokojnie, nie bojąc się odległego drapieżnika. Niedaleko ćwierkała samica potrzosa. Wokół tratwy znów pojawiły się radosne jaskółki. Kilka młodych dymówek siedziało na ogrodzeniu na brzegu rzeki i czekało na pokarm od rodziców. Zatrzymaliśmy się przy nich na dłuższy czas, patrząc, jak zabawnie machają skrzydełkami i krzyczą na widok każdego dorosłego osobnika.

  Po chwili dopłynęliśmy do umówionego miejsca i zadzwoniliśmy do gospodarza, by nas odebrał. Po krótkim oczekiwaniu przyjechał on do nas i z pomocą taty załadował tratwę na przyczepę. Ruszyliśmy w stronę gospodarstwa, żałując, że wyprawa już się skończyła.

  To była wspaniała wycieczka. Choć Biebrza zaprezentowała nam jedynie część swoich uroków i tak bardzo nam się podobało. Myślę, że cała rodzina z chęcią powtórzy tę przygodę w przyszłym roku. Ja - na pewno.