Witajcie!
Nie odzywałem się na
blogu jakiś czas, więc trochę zaległości się porobiło, ale jakoś (mam
nadzieje) to po uzupełniam. Wakacje(pod względem ptasim), były dla
mnie trochę zaskoczeniem, a to głównie dlatego, że ptaki tam gdzie
miały być, to ich nie było; a tam gdzie się ich nie spodziewałem - było
ich zatrzęsienie.
A wakacje miałem
dosyć ciekawe i przeleciały mi między palcami z szybkością
lecącego na południe jerzyka.
Zaczęło się od obozu
harcerskiego(ZHR), nad jeziorem Osiek. Tam ptaków się za dużo nie spodziewałem.
A ptaki były, bieliki, myszołowy, pliszki
siwe i żółte, sikory i dzięcioły(głos). Do tego dochodziły jakieś
kaczki nieloty, do których niestety nigdy nie udało mi się bliżej podpłynąć,
a lornetki nie było... Nad naszymi głowami krążył drapol o
sylwetce k. rudej, ale o mniej wciętym ogonie, więc oznaczyłem ją
prawdopodobnie jako kanię czarną. Po powrocie z obozu i odespaniu go i
zagojeniu ran, razem rodzicami ruszyłem na KULING-a. A na KULINGU, zupełnie jak
to nie na KULING-u: PTAKÓW BRAK!!. O 11 złapała się pierwsza alpina.
Do końca tego dnia złapał się jeszcze piskliwiec i 3 pliszki. Tyle
ptaków, to rok na jednym obchodzie bywało(jak nie więcej). Zresztą
Ci, co były na Kuling-u to wiedzą. Najgorsze było jednak przeglądanie
portalu po powrocie z innego, nie związanego z ptakami
obozu,(właśnie, dlatego nie było mnie 15 sierpnia. Oglądanie Waszych
zdjęć, logów i komentarzy, to były katusze. Zazdrość i myśli w typie, „dlaczego
mnie tam nie było!” zżerały skórę i wypalały wnętrzności.
Na
samą końcówkę wakacji, jak co roku pojechaliśmy do Pobierowa. I właśnie tam,
miała miejsce największa niespodzianka. Ptaki były. I nie trzeba było wcale
wychodzić z pokoju żeby je widzieć!. Przed oknami latały nam grzywacze,
kowaliki, czubatki, bogatki, muchołówki szare, piecuszki, piegże, kapturki,
kopciuszki, strzyżyki, dzięcioł duży, a dalszych częściach lasu również zięby.
Aaa, bym zapomniał: do Pobierowa wyjechaliśmy wczesnym wieczorem., więc
spaliśmy w drodze. Nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że do owego miejsca trzeba
się dostawać jadąc/lecąc/płynąc/idąc/ przez wodę Gdyby nie nasze terenowe auto, prawdopodobnie byśmy się tam nie
dostaliJ.
W nocy słyszeliśmy tylko kumkanie żab, oraz fale rozbijające się metr od
nas., oraz potężny wiatr, który nad płaską przestrzenią wody rozpędzał się do
dużych prędkości. Rano obudziły nas promienie wschodzącego słońca,
oświetlającego, wielką szaroniebieską taflę, ciągnącą się, aż po horyzont. Do
tego ten wiatr, który rozpędzany owiewał naszego Jeep-a. Przypomniał mi się ten sam widok, tyle, że widziany w nocy,
kiedy księżyc posrebrzał szczyty fal, i przebijając się przez chmury nadawał
temu miejscu niepowtarzalny klimat. Rano, poszliśmy drogą wśród wody w
stronę... wody. Droga ta nazywana jest popularnie „betonką”. Dzięki temu, że
był to jeden z nielicznych punktów wystających ponad powierzchnię wody,
siedziało na niej wiele ptaków. Od ogromnego bielika i bociana czarnego, przez
średniej wielkości ostrygo jada, po malutkie pliszki i kszyki. Ptaków niestety
aż tak dużo jak zwykle nie było,
właściwie to były, tylko daleko, lunety ze sobą nie mieliśmy. Niestety, po powrocie
do domu, rozpoczęła się szkoła, więc nie było kiedy powspominać, miłych
przygód. W samym domu czekał na nas kolejny problem. A dokładnie tona balkonie.
3 września, gołąb (mimo naszych usilnych starań, złożył na nim jajko.. I jest
problem: gołąb, ptak brzydki(jak dla mnie), głośny(jak dla taty), i niszczący
kwiaty( jak dla mamy). No i powstał problem: co z tym jajkiem zrobić?.
Wysiadywanie u gołębi trwa około 17 dni, uzyskanie lotności kolejne 5 tygodni,
więc nowy gołąb zacząłby latać dopiero na przełomie października i listopada. Teraz jest ciepło, ale listopadowe noce są
dosyć zimne, wiec według mnie ów gołąb ich nie przeżyje, nie mówiąc już o
nadchodzącej zimie. I tu jest pytanie do was! Co z tym fantem zrobić?.