Konkurs. Wakacje z ptakami
 
 
~ basias    |    dodano: 2010-08-18 11:24

Dzień niezwykły, pełen wrażeń, nowych doświadczeń i... ptaków. A wszystko zaczęło się, gdy …

            Obudziłam się rano o 4.30. Razem z mamą zaczęłam się szykować do wyjazdu. Tata zawiózł nas do Gdyni Chyloni, skąd pojechałyśmy pociągiem do Gdańska. Poszłyśmy na przystanek i odjechałyśmy autobusem.

            Wysiadłyśmy w Świbnie. Miałyśmy tam spotkać panią Annę Kogut i razem z nią pójść do rezerwatu Mewia Łacha na mój pierwszy w życiu obóz obrączkarski. Czekałyśmy. Nagle dostrzegłyśmy jakąś osobę w jasnych włosach zmierzającą w naszym kierunku. To mogła być pani Akogut, ale nie wiedziałam czy na pewno. Nieznajoma zobaczyła nas i zapytała: -„Basia?”. No i już wszystko było jasne. Pani Ania okazała się niezwykle miłą i wesołą osobą. W drodze do rezerwatu rozmawiała z moją mamą. Obie są nauczycielkami, więc miały o czym rozmawiać. Ja tymczasem rozglądałam się wokoło i nasłuchiwałam ptaków. Udało mi się zobaczyć latające jaskółki, szpaka i piskliwce. Gdy dotarłyśmy do domku obozowego, wyszedł stamtąd jakiś chłopak z wiadomością, że złapała się rybitwa czubata. Cieszę się, że przyszłam tam akurat w tym czasie. Gdybym zjawiła się tam o dziesięć minut później, prawdopodobnie już bym tego ptaka nie widziała. Zapowiadał się świetny dzień: początek wyprawy i już taki rarytas. Zaczęłam robić rybitwie zdjęcia, chcąc udokumentować to wspaniałe spotkanie. Po wypuszczeniu ptaka przez obrączkarzy zapoznałam się z obecnymi tam osobami. Z OTOP Juniora poznałam Kasztelankę, Rothenbacha, Trofeusa6 i Luke22. Razem z nimi chodziłam na obchody i bardzo mi się na nich podobało. Najwięcej emocji dostarczył mi pierwszy obchód, mimo iż do wacków złapała się tylko pliszka siwa i biegus zmienny. Jednak w międzyczasie udało mi się zaobserwować rybitwy białoczelne i sieweczki obrożne. Byłam z tego powodu przeszczęśliwa; oba ptaki były moimi życiówkami. Po powrocie przyglądałam się obrączkowaniu ptaków, gdy nagle mama powiedziała: - „Chodź szybko, tam jest szlamnik”. Wyszłam więc z zapałem, bowiem nigdy jeszcze nie widziałam tego gatunku. Spojrzałam przez lunetę i rzeczywiście: daleko po piasku przechadzał się szlamnik! Cóż za wspaniała obserwacja! A jakby tego było mało, w chwilkę potem ktoś mówi –„ Siewnica!”. Przez lornetkę nie mogłam jej dostrzec, ale gdy usiadłam przy lunecie, to w końcu ją zobaczyłam. Cóż za cudowny dzień! Żałowałam, że nie wzięłam kartki, żeby zapisać zaobserwowane gatunki, ale mama wpadła na pomysł, żeby spisać je w notatniku w komórce.

            Nadeszła pora na śniadanie. Po kilku próbach w końcu udało się pani Ani namówić mnie na zjedzenie kanapki. Posiłek mijał w miłej atmosferze; rozmawiano, opowiadano historie, żartowano. Ja właściwie się nie odzywałam, przez całą wycieczkę mało co mówiłam (na ogół nie jestem zbyt gadatliwa). Tak minął ranek i nadszedł czas na kolejny obchód. W wacki prócz biegusów złapała się dorosła sieweczka obrożna. Udało mi się wyjąć jednego biegusa zmiennego, ale niestety dwa kolejne mi uciekły. To naprawdę niezwykłe uczucie, trzymać dzikiego ptaka w ręku, szczególnie pierwszy raz. Po zakończeniu obchodu nadszedł czas na zaobrączkowanie złapanych ptaków. Kilka z nich, po zaobrączkowaniu, wypuściłam. Na końcu zajęto się sieweczką obrożną. Właśnie w tym czasie przyszła grupa kolonistów. Trofeus6 wziął ptaka i pokazał go dzieciom. Gdy zapytał -„Jak myślicie, jaki to ptak?” padały naprawdę zaskakujące odpowiedzi. Jedni twierdzili, że to orzeł, a inni, że to pingwin. Ostatecznie ktoś przekształcił nazwę sieweczki obrożnej na sieweczkę obrażoną. Potem pani Ania pokazywała dzieciom stado mew przez lunetę. W końcu koloniści poszli dalej. Pani Kogut też musiała już wracać. Natomiast ja z mamą wybrałyśmy się na spacer brzegiem morza. Niestety, żadnych ptaków poza kormoranami i mewami nie było widać. Wróciłyśmy więc do obozu na kolejny obchód. Złapały się standardowo biegusy zmienne oraz trzy młode sieweczki obrożne i trzy piskliwce. Tym razem na szczęście żaden ptak mi nie umknął. Po zaobrączkowaniu ptaków pożegnałyśmy się z uczestnikami obozu i ruszyłyśmy w powrotną drogę. Gdy szłyśmy mama nagle pokazała mi ptaka siedzącego blisko nas na gałęzi. Wyciągnęłam aparat i byłam już gotowa by pstryknąć zdjęcie, ale, jak mi się to często zdarza, ptak odleciał. No i niestety nie wiem, jaki to był gatunek. No cóż, mówi się trudno. W końcu doszłyśmy do przystanku autobusowego. Trochę się tam zdrzemnęłam, podobnie jak po wejściu do pojazdu. Wysiadłyśmy w Gdańsku. Gdy szłyśmy tunelem, mama poczuła się jak w ulu; tak było tam głośno w porównaniu z Mewią Łachą. Jeśli o mnie chodzi, to zwróciłam na to uwagę dopiero jak mama mi to powiedziała, bowiem byłam zbyt zmęczona, by zwracać na cokolwiek uwagę. Wsiadłyśmy do pociągu i pojechałyśmy do Gdyni Chyloni. Stamtąd pojechałyśmy już razem z tatą samochodem prosto do domu.

            Cóż  mogę więcej powiedzieć, niż to, że ten wyjazd był dla mnie niczym manna z nieba. Spędziłam na tym obozie raptem niecałe 6 godzin, a już tęsknię do tamtego miejsca, do takiego spokoju, odcięcia się od cywilizacji. Ale chyba zaczynam gadać tak, jakbym mieszkała w samym centrum ruchliwego miasta, bez skrawka zieleni, a nie w spokojnej wsi nad morzem. Nie powinnam narzekać, jednak nie mogę się doczekać, gdy znów pojadę tam za rok, gdy znów przeżyję tak cudowny dzień wakacji z ptakami.