Obozowe życie
 
 
~ Trofeus6    |    dodano: 2010-08-31 19:37

 

Wakacje się kończą,  a ja nadal żyję sierpniem.  A to dlaczego? Odpowiedź jest prosta: bo poznałem wiele fantastycznych osób,  byłem w wielu  pięknych miejscach, jednym słowem przeżyłem ogromną przygodę !

 

Pierwszym moim wyjazdem sierpniowy był Przekop Wisły.  Ujścia mają to do siebie, że się na nie wraca, przynajmniej  w moim przypadku tak jest.  Ten wyjazd można uznać za zjazd starszych juniorów. W końcu  udało się spotkać w większym  gronie niż w tamtym roku.  Na Ujściu można było spotkać: akogut, sowę, Nette, kasztelankę, basias, luke22, Rothenbacha, Janka, Antka oraz mnie. Jedni byli załogantami a inni z kolei byli osobami  dochodzący.  Niezmiernie miło było mi was poznać!

Nie będę się dużo rozpisywać, gdyż Basia zamieściła piękny opis tego miejsca. Poza tym liczę, że inni uczestnicy spotkania napiszą coś od siebie. Zdjęcia oczywiście są zamieszczone.

Po Ujściu wyruszyłem wraz z Matisem oraz Gufozordem 1234 na obóz obrączkarski zorganizowany przez UJ nad Jeziorem Rakutowskim. I tutaj także  Mateusz zamieścił dokładną relację.  Jednak spróbuje coś opisać.

Obóz położony był nieopodal wioski Krzewent. Nasze namiotowisko było oddzielone jeziora a tym samym od namiotu obrączkarskiego małym zadrzewionym wzniesieniem. Tam mieliśmy palenisko oraz wygodny hamak.  Od biedy stał tam także stół obrączkarski gdy ewakuowaliśmy namiot. Poziom wody w jeziorze z dnia na dzień szybko się podnosił. Ok.  1 cm na dzień a przy tak usytuowanym obozie oznaczało to brodzenie w kaloszach po wodzie oraz przenoszenie namiotów.  

Obiady i wszystkie inne posiłki możliwie robiło się na ognisku. Wieczorem były pieczone jabłka albo grzane mleko prosto od pobliskich gospodarzy do których z Dawidem i Mateuszem często wstępowaliśmy, gdy wracaliśmy znad jeziora Lubiechowskiego, gdzie się kapaliśmy.  Bardzo sympatyczni ludzie. Braliśmy od nich także warzywa.

Wokół naszego obozowiska były pastwiska wobec tego krajobrazy były bardzo wiejskie. Jak dla mnie człowieka wychowanego w mieście jest to wielka frajda. Tylko czasem się zdarzało, że krowa uciekła i kręciła się w pobliżu sieci. Z resztą jedna mało co jej nie zerwała.

Jeśli chodzi o ptaki, bo one tu najważniejsze to łapały się różne rozmaitości. Oczywiście dominowało trzcinowe pospólstwo, ale także łapały się sikory, kwiczoł, rudziki, krętogłów i wiele innych. Na niebie często pojawiały się bieliki, pustułki, myszołowy oraz rybołów. Ten przez dwa dni krążył nad jeziorem szukając pewnie swojego ulubionego pokarmu. Ogromnym zaskoczeniem był dla nas trzemielojad, który wyskoczyła z 4 metry od nas. Gdy dotarliśmy na miejsce jego przebywania okazało się , że znalazł on gniazdo os i sprytnie wyjadał ich jaja. Z jego powodu też zapadła decyzja o rozłożeniu sieci przystosowanych do łapania dużych ptaków drapieżnych.  Mimo zaangażowania załogi zwłaszcza tej młodszej nic nie wpadło. 

Po pięciu dniach postanowiłem ruszyć dalej w świat. Umożliwił mi to luke22, który  zgodził się mnie przyjąć pod swój dach.  A więc cel: Warszawa, choć wcześniej jeszcze planowałem wyprawić się do Włocławka. Największa bariera była odległość jaka dzieliła wieś Krzewent i Kowal(miasteczko z którego można się już swobodnie przemieszczać różnymi środkami transportu).  Z mokrymi ciuchami w plecaku w mokrych butach wyruszyłem na podbój świata, na razie na piechotę mając nadzieję na to, że jacyś zmotoryzowani ludzie mnie podwiozą. Miałem wszystko mokre z powodu burzy w której znaleźliśmy się centrum.  O trzeciej rano obudził mnie huk oraz światło uderzających piorunów. Mateusz i Dawid już nie spali. Deszcz padał niemiłosiernie wlewając nam wodę do namiotu. Mieliśmy mokre śpiwory, zalane książki i sprzęt. Wszystko co cenniejsze daliśmy na środek albo chowaliśmy pod poduszkami. Do tego był straszny wiatr. Myślałem, że rozwali nam namiot. Z resztą gdy się rano obudziliśmy okazało się, że naszemu koledze namiot połamało. Zziębnięci i przemoczeni wyczekiwaliśmy wchodu wśród szalejących piorunów. Nigdy tego nie zapomnę – gdy uderzał piorun cały namiot robił się jasny jakby ktoś zapalił reflektor. Straszna noc…

Gdy szedłem tak drogą zrezygnowany machając na samochody na początku entuzjastycznie a później już tylko od niechcenia ,nagle ktoś się zatrzymał.  Nadal wierzę w ludzi!  Gdy zapytał się gdzie chcę dość z takim plecakiem odpowiedziałem mu, że do Kowala.  Roześmiał się po tym tylko. 10 kilometrów w samochodzie minęło bardzo szybko.  Od razu miałem autobus do Włocławka gdzie zwiedziłem miasto oraz odwiedziłem tamę i resztkami sił dobiegłem na pociąg do Warszawy. Gdy byłem już w przedziale byłem wykończony. Walczyłem ze sobą, żeby nie zasnąć, przegrałem. Obudziłem się na stacji Warszawa Zachodnia, czyli jedną stację wcześniej od tej na której miałem wysiąść. Tym razem miałem szczęście. Łukasz już na mnie czekał. Tego wieczora jeszcze spotkalem się z jednym juniorem w Królikarni dokładnie z Jankiem.  Dzień minął szybko z reszta jak każdy kolejny.  Łukasz pokazał mi Warszawę i tak naprawdę dzięki niemu udało mi się tyle zobaczyć. To miasto było dla mnie białą plamą na mapie.  Poza obowiązkowymi zabytkami zwiedziliśmy także liczne parki gdzie udalo nam się zobaczyć liczne ciekawe sytuacje np. polowanie krogulca na gołębie. Zwiedziliśmy także zoo, gdzie można było się przyjrzeć z bliska mniej lub bardziej rzadkim ptakom krajowym. Obserwowaliśmy m.in. dzięcioly czarne, kraski, bataliony, kulony, derkacza, siewkę złotą, bewika i wiele wiele innych.  Poznałem Warszawę inną niż wiele osób mi ją przedstawiało.  Odkryłem ją na nowo.

Łukasz, jeszcze raz wielkie dzięki!