W niedzielę około 15.00 na moim parapecie i pobliskiej brzozie zrobiło się bardzo cicho. Przygotowywałam razem z Rodzicami obiad, dlatego cisza zwróciła moją uwagę. Popatrzyłam w okno. I oniemiałam. Na gałęzi, która jest w odległości około 1,5 m od mojego okna siedział duży ptak. Ponieważ za oknem było już szaro w kuchni zapaliliśmy światło. Ptak, ptak! - krzyknęłam. Rodzice razem ze mną patrzyli osłupieni na drapieżnika siedzącego za oknem. On przyglądała się nam, a my przyglądaliśmy się jemu. Aparat, aparat, zróbmy mu zdjęcie! -krzyknęłam . Tata pobiegł po aparat, a ptak przekrzywił główkę i obserwował nas z większym zainteresowaniem. Maminka zgasiła światło, żeby ptak nie spłoszył się szybko. Ale on wcale się nas nie bał. Kręcił główką raz w lewo, raz w prawo. Bardzo go zainteresowaliśmy. Gdy tata przyniósł aparat i maminka chciała mu zrobić zdjęcie ptak odleciał. Nie znamy zwyczaju jastrzębi, nie wiemy czy jeszcze kiedyś do nas przyleci. Ale podziwianie go z tak bliskiej odległości było wielkim przeżyciem. Przeczytałam później w książce, że to był dosyć młody ptak, bo jego białawy brzuszek to jego barwy maskujące. Pozdrawiam, Marcelka.