Cześć Wam!
Długo mnie nie było, przepraszam, ale właśnie dzisiaj wróciłam z dwutygodniowych kolonii w górach, w miejscowości Grywałd. Fajnie było, okolica super. Nawet wdrapałam się na Trzy Korony i Wysoką.
Minus taki, że TAK JAK ROK TEMU na koloniach, znów byłam chora (no ja to mam niezłe szczęście)! I przez to nie poszłam na planowany wschód słońca z kółkiem fotograficznym. W sumie nikt nie poszedł, po pan Jacek, który je organizował też był chory… Więc nie tak źle.
Grywałd słynie z parki bocianów, które mają gniazdo obok drogi. Ale bocianów jest tam o wiele więcej, raz nawet dwa siedziały sobie spokojnie na krzyżu na dachu kościoła…
Ale najlepsze jest to, że widziałam swoją pierwszą SOWĘ! Ale się cieszę! Ale po kolei…
Mieliśmy ognisko. Wszyscy piekli kiełbachę, a nasz przewodnik (przezwisko Janosik) poprzynosił mnóstwo brzdąkających góralskich instrumentów (dudy, rogi, jakiś dziwne skrzypce itd.). Można było na nich zagrać. Było całkiem fajnie.
Było tak już po dwudziestej drugiej, gdy moja koleżanka Zosia zawołała mnie, że pani Ania (moja wychowawczyni) mnie woła. To ja pędem biegnę, prawie się potykając.
Słuchaj! - mówi pani Ania i każe być cicho. - Słyszysz?
Słucham… Słucham… Słucham… Jest, coś słychać… Jakieś dalekie piski. Jakiś nocny ptak, albo nietoperz.
Następnego dnia mieliśmy pójść to sprawdzić, ale lało… Następnego dnia też lało… A trzeciego coś innego było nie tak. Dopiero czwartego poszliśmy (czyli ja, pani Ania, pan Jacek, Gosia, Ania i Zosia - moje koleżanki. Całkiem spora ekipa…). Kucamy na drodze i słuchamy złowieszczych pisków. W pewnej chwili jeden pisk zaczyna się przybliżać. Potem kolejny dalej… I w końcu coś wielkiego przelatuje niedaleko nas, obok słupa. To było zbyt duże jak na nietoperza, poza tym miało ogon… Wszyscy się trzęsą ze strachu (zwłaszcza Anka i Gośka).
Następnego dnia rano idziemy do pani sprawdzić te głosy (bo ona miała kompa i internet). I okazuje się, że to piski… Młodych uszatek! To co leciało, to prawdopodobnie dorosła, a młode ją nawoływały. Jestem w siódmym niebie!
Wiecie, co było parę dni później? Młode sowy przeniosły się do nas do ogrodu i piszczały cały wieczór! Jedna pięknie siedziała sobie na szczycie sosny i darła się w nie na cały Grywałd… Tylko zdjęć nie mam, bo mój wspaniały aparat fatalnie robi zdjęcia w ciemnościach (lustrzanki nie miałam)! Całkiem niezłe widowisko. Około cztery sowy latają w pobliżu okna. Jedna nawet usiadła na bramce na boisku do piłki nożnej!
Prócz tego widziałam też moje pierwsze oknówki.
Zdjęcia wstawię, ale nie wiem, czy prędko, bo może już jutro, do niemal końca wakacji jadę na wieś (teraz będę polować na pójdźkę).
POZDRAWIAM!
Wilga02
PS. No… Rozpisałam się… Wątpię, że komuś będzie się chciało to czytać… ;P
Sugeruję więcej rozwagi w stosowaniu metody wabienia ptaków. Właśnie dlatego, że to narażanie ptaków w okresie lęgowym na dodatkowy stres i zwiększone zużycie energii na przepędzenie konkurenta. Wabienie to metoda stosowana w badaniach ornitologów przy ocenie liczebności ptaków.
Na naszej stronie (Etyka obserwatora ptaków) więcej informacji na ten temat: /pl/dokumenty/etyka_obserwatora#faq3Link