W niedzielę bylam w Białymstoku. Pojechalismy tam w prawdzie na komunie mojego kuzyna, ale postanowiłam wykorzystać ją ornitologicznie. Już na samym początku wyprawa zapowiadała sie bardzo udana. Po wyjściu z kościoła po raz pierwszy widziałam pliszkę żółtą. Zdjęcie jej jest nistety słabe, bo z samochodu. Następnie pojechaliśmy do karczmy o bardzo malowniczym położeniu, a mianowicie na brzegu lasu, przed łąką. W oddali wiła się niebieska wstążka rzeki. Jeśli by usunać z krajobrazu słupy i odległa drogę, tak właśnie dla mnie wyglądałby raj.
Od razu po przyjeżdzie pobiegłam fotografować małą pliszkę. Zaraz potem zauważyłam trznadla na choinie. Po lące brodziły bociany... To zbyt piękny widok by go opisać. Tak piekny, że człowiek pragnie tu zostać na zawsze i patrzeć na łąkę, na bociany, słuchać trznadla...
Następnie, ku mojemu nieszczęściu, trzeba było pójść jeść. Ale zaraz po jedzeniu poszłam znów na łąkę. Spod stóp wyleciał w niebo skowronek, posłniec słońca. Udałam sie w trzciny. I tam przeżylam kolejny zachwyt. Masa ptaków, najpierw same szare, potem: młoda pleszka, potrzos, jakiś dziwny ptak i dziwonia. Choc potem jeszcze widziałam zięby wsród choin nie zrobily na mnie takiego wrażenia. To była bardzo udana wyprawa.
Używasz pięknych, poetyckich zwrotów, co wskazuje na Twoją dużą wrażliwość na piękno natury.