Dziś od rana czyhałem przy aparacie przy oknie, a tata wyszedł po mrożone ryby. Na obiad. I nagle zadzwonił do mnie i pyta co to jest: małe, niewiele większe od wróbla, w kolorze czarnym i jasnoszarym, wyraźne czarno-białe pasy poprzeczne na pleckach, długi dziobek?
Chciałem się szybko ubrać i do niego pójść, ale on się śpieszył i potem, jak wrócił, to sprawdzaliśmy na ilustracjach i doszliśmy do wniosku, że to samica dzięciołka. Tata jest strasznie podpalony, raz w życiu widział dzięcioły (w listopadzie w Tatrach), a tu widział pierwszy raz sam, i bardzo dokładnie zapamiętał ubarwienie, bo u innych ptaków to mu się wszystko myli. A tu wszystko się zgadzało - i czarna czapeczka, i że była bardzo zwinna, i że ustawiała się wzdłuż gałęzi. I z tego wypływa morał, że nawet idąc po zakupy na targowisko, trzeba mieć ze sobą aparat!
Dobry morał. Ja zawsze biore mojego kloca ze sobą. No dzisiaj nie wziełem, ale u mnie przyszła w końcu zima i jest zamieć.
No ja jeszcze nie widziałem dzięciołka. Tylko pogratulować:)