Już bardzo długo, bo od około miesiąca, nie wybrałam się na żadną wyprawę na ptaki. Nie to, że mi się nie chciało; wręcz przeciwnie, ale albo to rodzice nie mieli czasu, albo mama czy ja byłam przeziębiona. Dopiero dziś mogłam w spokoju pójść na obserwację.
Przyjechałam do babci. Poszłam więc na pola. Wiosnę czuło się już w powietrzu. Nade mną krążył przez chwilę myszołów. Po chwili udało mi się zobaczyć lecacą czajkę, pierwszą w tym roku. Nieźle się zapowiada. Potem przeleciał ptak z sylwetką sokoła. Na szczęście nie leciał bardzo szybko, tak że mogłam mu się przez lornetkę chwilkę poprzygladać. Widziałam dość wyraźnie czarny wąs i kropkowany brzuch. Zapewne pustułka. Szłam dalej. Słyszałam wkoło śpiew skowronków. Próbowałam je wypatrzyć, ale skubańce nie chciały się pokazać. Na niebie widziałam tylko dwa. A gdzie reszta? Przygladałam się polu przez lornetkę, ale równie dobrze mogłabym szukać kogoś z czapką-niewidką. Zawróciłam. Nagle spore stadko skowronków zerwało się do lotu i wylądowało kawałek dalej. Co jakiś czas wzlatywały i lądowały gdzieś na ziemi. Próbowałam zrobić im jakieś zdjęcia, ale bezskutecznie. Przy okazji zobaczyłam jeszcze stadko grzywaczy i dwa razy parę lecących czajek.
Wprawdzie wyprawa nie jest bardzo owocna, jednak to dopiero początek wielkiego ruchu w ptasim świecie. Niedługo zapewne przylecą dymówki, kopciuszki i pozostałe ptaki. Już nie mogę się doczekać :)