W niedzielę odsypiałam sobotnie zaległości, a mój tato wizytował kolejne kwadraty, tym razem z Monitoringu Pospolitych Ptaków Lęgowych. Gdy wrócił, podetknął mi pod nos aparat z wyświetlanym właśnie zdjęciem pójdźki na słupie. Nie powiem, że mnie tym uszczęśliwił - był to dość paskudny prezent na Dzień Dziecka... Nie licząc na wiele, pod wieczór podjechałam rowerem w to samo miejsce. Na szczęście sowa stanęła na wysokości zadania - siedziała sobie spokojnie kawałek dalej, na dachu nieczynnej stacji kolejowej. Będę tam częściej zaglądać, może uda się zaobserwować parę, a może będą karmiły młode?
To może być bardzo interesujące.