Witajcie ;)
Kilka dni temu, chyba we wtorek, mój tata wracał z Bodzentyna. Odwoził
mnie do szkoły. Teraz wracał do domu. Nagle z krzaków prosto w zderzak
wyleciał młody kopciuszek. Tata zobaczył w lusterku, że ptak trzepocze
leżąc na poboczu. Więc zabrał go do domu. Kopciuszek siedział dobre 3 i
pół godziny w brodziku, później siadł na kablu, który prowadził ze
strychu na zewnątrz. Kiedy przyjechałam do domu i weszłam do łazienki,
podeszłam do brodzika. Powoli wspięłam się po nim do kabla. Kiedy
chciałam go wziąć do ręki, uciekł do okna i siadł na firance. Wtedy
tata go złapał i dał mi do ręki. Bałam się trochę, że gdy go mocniej
złapię, zrobię mu krzywdę. Głaskając go złapałam jakie, takie zaufanie
ptaszka. Zaraz pojechaliśmy go odwieźć do miejsca, gdzie wpadł na
samochód, bo ponieważ był młody, mógł być jeszcze pod opieką rodziców.
Gdy dojechaliśmy, położyłam ptaszka na gałęzi drzewa. Spojrzał na mnie,
jakby pytając: "Na prawdę dajesz mi odejść?". Popchnęłam go lekko
palcem, poleciał. Dość krzywym lotem, to fakt, ale poleciał. Na
szczęście nic mu się nie stało, po wypadku z samochodem był tylko
ogłuszony. Niedługo pojawią się w mojej galerii zdjęcia z tego
spotkania. To do zobaczenia! ;)