Tak, szczur.
Czyli wynik naszej wyprawy po ptaki, która zaowocowała brakiem ptaków.
No, było może kilka gołębi, które i tak są zwane potocznie i pogardliwie
przez społeczność szczurami latającymi...
Konkretniej była to wyprawa po maleńkie, zwinne i jakże sympatyczne czaple zwane bączkami.
Już wyjaśniam sprawę - może nie było to miejsce to obserwacji
niewielkich ptaków wodnych, a już na pewno nie bączków, bo był to...
miejski park.
Znam swoje szczęście doskonale i gdyby postać takowego bączka faktycznie
ukazała się moim oczom, byłby to cud. Także misja była z góry skazana
na niepowodzenie. Wtedy jednak wcale nie przyszło mi do głowy.
Wyruszyłam do parku uzbrojona po zęby w sprzęt foto i nadzieję. Dotarłam do jeziorka.
No więc. Po zajęciu strategicznego miejsca pod krzaczkiem zaczaiłam się na nieuchwytne ptactwo. I co?
Komary cięły, krew się lała.
Zmieniłam strategiczne miejsce w nadziei na większą ilość ptaków. A bączków jak nie było, tak nie ma.
Zrezygnowana zaczęłam karmić tłuste gołębie słonecznikiem.
I wtedy zobaczyłam szczura nad brzegiem. Do niego dołączył jeszcze jeden. Dwa. Pięć!
Ten pierwszy, najbardziej wyluzowany, spostrzegł bystrymi oczętami
sunące w powietrzu ziarenka, które kilka sekund później znikały
przepastnych paszczach gołębi.
Tak więc szczur, niegłupie stworzenie, podpłynął do miejsca zdarzenia i
zaczął przeganiać ptaki, aby dobrać się do przysmaku. Podszedł do mnie
na pół metra i jadł, a ja robiłam mu zdjęcia. Gdy zrobiło się późno,
wróciłam do domu. Ptaków może nie było, ale szczury, owszem.
Do nas do domu ostatniej zimy wkradł się szczur wędrowny. Stary wyjadacz. Zwiadowca kolonii.
Przez 2 -3 miesiące nie mogliśmy odgadnąć, co skrobie w przestrzeni pomiędzy zewnętrznymi ścianami domu ( to pełni funkcję dzisiejszego tynku, bo to stary dom, chodzi o zatrzymywanie ciepła ). Później tata zobaczył w piwnicy mignięcie grubego, łuskowatego wręcz ogona. Taki gruby, różowy ogon? To musiał być szczur. Baliśmy się, bo skoro on już wchodzi do domu ( w piwnicy jest piec centralnego, a do piwnicy z sieni kilka kroków po schodach, co to dla szczura ) to może przegryźć instalację i narobić innych szkód. W końcu tata go zobaczył po raz drugi jak schował się pod szafką w piwnicy. Uderzył tam nie zabezpieczonym metalowym kijem od szczotki ( wiecie, te aluminiowe kije od szczotek to takie rurki, ostro zakończone jeśli nie mają tych czarnych uchwytów założonych ) i go trafił. Szczur wlazł ranny za piec i zdechł. :( Na szczęście węch znajomego kominiarza nie zawiódł, pomógł nam znaleźć szczura, ale on już zaczynał delikatnie mówiąc nieprzyjemnie pachnieć. Kiedy mama wyniosła go na szufli do popiołu, spojrzałam, że się na niej nie mieścił. Na moje oko miał ok 30 cm długości ( może nie całe ) bez ogona, bo ogon miał ok 10 - 15 cm. Ogromny. Dobrze, że cała kolonia za nim nie przylazła.